Geoblog.pl    chmiel    Podróże    Australia    Wyprawa na krokodyle
Zwiń mapę
2006
20
paź

Wyprawa na krokodyle

 
Australia
Australia, Cape Tribulation
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 20997 km
 
Wczoraj wykupilismy wycieczke na Cape Tribulation, wiec pare minut po 7 busik zabiera nas spod hostelu. Niestety przewodnikiem i kierowca w jednym jest rodowita Australijka tzn. ze trzeba bedzie sie mocno wsluchiwac w to co mowi w tym swoim galopujacym tempie, zeby wylapac jak najwiecej infromacji.
Zaczynamy od odwiedzin w "Sanktuary wild animals" ( generalnie Austarlijczycy uwielbniaja poslugiwac sie tym slowem przy okreslaniu zoo, juz w Brisbane bylismy w Sanktuary of Koala":) )
....chyba najwieksze wrazenie w tym zoo wywarl na nas krokodyl i tempo jego reakcji....(z tego bedzie filmik) oraz kazuary... smieszne olbrzymie biegajace ptaki.
Potem z punktu widokowego Alexandra Range Lookout obserwujemy ujście rzeki Daintree do Morza Koralowego. Na tej rzece zapolujemy z aparatem fotograficznym na krokodyle. Zewsząd otacza nas gęsty las deszczowy.
Mijamy Górę Smutku (Mount Sorrow) - kapitan Cook miał bardzo zły dzień gdy tak ją nazywał. Następnie piechotą idziemy przez tropikalny las deszczowy. W niczym nie przypomina on naszych sosnowych lasów po których można z przyjemnością pospacerować i pozbierać grzyby. Tutaj jest potwornie duszno, wilgoć sprawia że momentalnie wszystkie ubrania stają się mokre. Z gąszczu dochodza nieprzyjemne odgłosy. Wielość form roślinnych i zwierzęcych (które często nie zmieniły się od milionów lat) jest przytłaczająca.
W końcu docieramy do naszego celu - przylądka Cierpień (Cape Tribulation). Te wszystkie osobliwe nazwy geograficzne nadał kapitan James Cook. Jego statek Endeavour wpadł tutaj na rafę koralową i tylko nadludzkim wysiłkiem załogi udało się go uratować. Statek wyciągnięto na brzeg. Remont trwał miesiąc. Swoją irytację Cook rozładowywał nadając okolicznym miejscom przygnębiające nazwy. Musiał być z niego interesujący człowiek.
Cape Tribulation to miejsce w którym tropikalny las deszczowy styka się niemalże z rafą koralową.
Niestety przyjemność przebywania w takich miejscach psuje obceność przewodnika. Zauważyliśmy, że każda wycieczka zorganizowana w Australii odbywa się pod hasłem: szybko, szybko bo nie zdążymy na lunch. Bo lunch jest tutaj najważniejszym punktem programu!
Tak więc przwodniczka zabiera nas na lunch, który jest zaskakująco smaczny jak na tutejsze standardy. Siedzimy przy stoliku razem z parą ze Szwecji i parą z Japonii. Następuje zdawkowa wymiana zdań: skąd jesteście, jakie macie plany itp, itd. Szwedzi znają Polskę, byli w Warszawie. Po kilku zdaniach po angielsku każa z par przechodzi na swój własny język. Założę się, że wszyscy plotkują na temat pozostałych współbiesiadników.
Już tak się przywyczailiśmy że nikt nie rozumie naszej polszczyzny że zupełnie nie krępujemy się i rozmawiamy ze sobą na głos na wszystkie tematy. Dotychczas nie spotkaliśmy w Australii żadnego Polaka. I chociaż miejscowi znają Polaków-emigrantów to Polak-turysta należy tutaj naprawdę do rzadkości - o czym często mówią nam w mniejszych biurach informacji turystycznej.
Po lunchu znowu pada hasło: szybko, szybko to jeszcze zdążymy na lody. Ehhh, lody mają smak egzotycznych owoców tropikalnych ale prawdę mówiąc nie są zbyt zmaczne. Za to bardzo drogie.
Potem mamy płynąć rzęką Daintree na krokodyle. Przed wejściem do niedużej łodzi rozmawiamy z Anią głośno po Polsku. I nagle słyszymy obok: Marian to Polacy!
Co za spotkanie! Pierwsza para Polaków-turystów w Australii! Są z Gdańska. Bardzo się cieszymy. Oni są na innej wycieczce więc czasu mamy niewiele. Przerywamy sobie nawzajem opowiadając swoje przygody. Każdy chce powiedzieć jak najwięcej. Byle tylko po polsku! Nie przypuszczałem że rozmowa w swoim własnym języku może być tak przyjemna. Wymieniamy się nr telefonów i umawiamy na wieczorne piwko. Ale fajnie!
Wsiadamy do łodzi. Już po drugiej stronie rzeki Daintree, przewodnik-skiper (nie wiem jak go nazwać) pokazuje nam w trawie pierwszego dzikiego krokodyla! Jest ogromny! Ale zaraz, zaraz, coś nam tu nie gra. Już od pięciu minut Japończycy bombardują gada błyskami swoich fleszy a ten nawet się nie poruszył. Czy to nie jest makieta!? My Polacy nie damy się nabrać! I nagle, po ok 10 minutach, krokodyl zaczyna się poruszać. Niesamowite jaki on jest szybki. Podbiega do brzegu rzeki i skacze do wody. Japończycy momentalnie odskakują od burty. No dobra, teraz wierzę to nie była makieta ;-)
Płyniemy dalej. Brzegi rzeki porasta gęsty tropikalny las deszczowy. Widzimy jeszcze 2 krokodyle ale już znacznie mniejsze. Jeden z nich to zaledwie kilkudniowy osesek. Niesamowite są kolorowe ptaki łowiące ryby w rzece i węże wijące się w naszą stronę po pniach drzew przewróconych na wodę.
W pewnym momencie skiper pokazuje nam zieloną żabkę. Japończycy oślepiają ją serią z fleszy. Zdezorientowany płaz wykonuje desperacki skok i ląduje na aparacie fotograficznym jednej z dziewczyn. Ta, nienawykła widać do tak bliskiego kontaktu z naturą, przez dobre kilka sekund nie wie co zrobić, po czym zaczyna przeraźliwie krzyczeć. Na pokładzie ubaw po pachy.
Potem dla ochłody można jeszcze popyłwac w czystej górskiej rzece, w miejscu zwanym Mossman Gorge. Mam ze sobą maskę. Pod pływającymi ludźmi widzę ogromne ryby. Nie wyglądają tak przyjaźnie jak te kolorowe z Morza Koralowego. Ale chyba nie są groźne.
Ostatni punkt programu: w drodze powrotnej do Cairns mamy zwiedzić jedno z najdroższych miast Australii, kurort turystyczny - Port Douglas. Oglądamy je w stylu Australijskim - nie wychodząc z busa! Troche to irytujące bo chcielibyśmy wysiąść i przejść się ulicami przy których rosną wspaniałe palmy, zobaczyć port itp. Ale wycieczka zorganizowana nie przewiduje takich fanaberii. Tak to tutaj niestety jest. Japończykom to nie przeszkadza.
Wieczorem spotykamy się z poznanymi Polakami. Też są w podróży poślubnej, on też zajmuje się animacją komputerową, ona też jest prawnikiem! Niesamowite, jakbyśmy spotkali lustrzane odbicie. Rozmawiamy, pijemy piwo, jest bardzo przyjemnie. Wieczór kończy się zbyt szybko. Jutro damy drugą szansę Wielkiej Rafie Koralowej.


wszystkie zdjęcia: CAPE TRIBULATION I PORT DOUGLAS.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
chmiel
Ania i Artur Chmiel
zwiedził 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 52 wpisy52 51 komentarzy51 268 zdjęć268 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
08.07.2005 - 15.07.2005
 
 
30.09.2006 - 11.11.2006