O 9:30 rano dojechalismy do Airlie Beach. Stad poplyniemy na Wyspy Zielonych Swiat (Whitsunday Islands).
A moze i nie poplyniemy...
Kupujemy nocleg w schronisku YHA (57A$ dwojka). Lubimy te schroniska: trzymaja rowny poziom. Zawsze jest czysto, kuchnia nadaje sie do uzytku, sa stanowiska internetowe, sale telewizyjne i nie ma tu zbyt wielu mlodocianych anglikow. Dobrze ze przystapilismy do organizacji YHA przed wyjazdem. Legitymacja kosztowala tylko 30zl i juz wielokrotnie sie zwrocila.
Pogoda jest fatalna: na niebie geste chmury, wieje bardzo silny wiatr, co chwile mzy. Zupenie nie czujemy, ze dojechalismy do tropikow.
Fundujemy sobie wystawne sniadanko w stylu angielsko/australijskim: bekon, kielbaski, grzanki, jajka sadzone, pomidor - wrzystko oblane litrami oleju, kilogramami panierki, tluste i niesmaczne (34 A$ za 2 porcje, odbijalo sie do wieczora, tutejsze jedzenie jest naprawde straszne)
Miasteczko jest super. Wszystkie atrakcje przy jednej ulicy (nie trzeba tyle biegac co w rozleglym Hervey Bay), sztuczna lagunka przy morzu, a dalej morze o niewiarygodnej, turkusowej barwie i zakotwiczone przy brzegu wspaniale jachty. Niestety widocznosc jest tak kiepska ze nic poza jachtami juz nie widac. A dalej powinny byc przpiekne Wyspy Zielonych Swiat.
Poczatkowy plan zakladal zaokretowanie sie na jeden z wielu jachtow plywajacych wokol wysp ale juz pare dni temu ta opcja zostala przez nas wykreslona. Powod: za malo czasu. Plan ktory mielismy zamiar zrealizowac zakladal wypad na lodzi motorowej do kilku miejsc nadajacych sie do nurkowania z rurka. Takich opcji jest tutaj bardzo duzo. Niestety zastanawiamy sie czy przy takiej pogodzie ma to jakikolwiek sens.
W koncu podejmujemy decyzje: spimy w YHA i rano wsiadamy w autobus i jedziemy do Cairns ktore jest ostatnim przystankiem naszego pierwszego etapu podrozy po Australii. Bedziemy jechac 12h w ciagu dnia (dotychczas jezdzilismy tylko w nocy) ale moze bedziemy mieli w koncu chwile czasu na czytanie ksiazek, obejrzenie jakiegos filmu, sluchanie muzyki. Zobaczymy jak podrozuje sie po Australii autobusem za dnia. Plus tego rozwizania jest taki ze w Cairn spedzimy 4 noce i bedziemy mieli duzo czasu na ogladanie Wielkiej Rafy Koralowej. Moze wyskoczymy jeszcze dalej na polnoc, az do Cape Tribulation?
Po poludniu idziemy na sushi. Sa tu takie fajne restauracje sushi z ktorych dotychczas nie potrafilismy skorzystac. Goscie siedza prz okraglym stole, po ktorego wewnetrznej obreczy jezdzi pociag. Na wagonikach ma rozstawione kolorowe taleze z roznymi daniami. Cena zalezy od koloru taleza. Pod koniec obiadu zanosisz po prostu wszystkie taleze z ktorych jadles do kasy i na tej podstawie obliczana jest kwota ktora nalezy zaplacic. W naszej restauracji nie ma pociagu ale jest zrobiony sztuczny kanal po ktorym plywaja lodki. Wyglada to bardzo ladnie. Zjadamy 5 zielonych i jeden zolty talez, cena 29A$, niewiele zwazywszy ze naprawde sie najedlismy i wszystko bylo bardzo smaczne. Polecamy wszystkim australijskie sushi!
wszystkie zdjęcia: AIRLIE BEACH.