Wstajemy wczesnie o 6 rano. Szybkie mycie, sniadanko i do autobusu Greyhounda. Zdazylismy w ostatniej chwili. Autobus rusza o 7:45. Po pieciu godzinach jazdy jestesmy w Herevey Bay. Zabieramy sie z naganiaczem ze schroniska YHA, gdyz wlasnie tam planowalismy sie zatrzymac. Miejscowka okazuje sie bardzo porzadna, chociaż małe pokoiki przypominają klatki dla koali. Można się dosłownie przespacerować obserwować życie poszczególnych lokatorów. Dokładnie tak jak robiliśmy w ogrodach zoologicznych.
Wypozyczamy rowery. Jedziemy do portu a potem wzdluz oceanu. Miejscowosc jest bardzo rozlegla. Po kilkunastu kilometrach dojezdzamy do miejsca gdzie koncentruje sie zycie towarzyskie - pare barow i kilka sklepow. Zjadamy u Turka calkiem smaczny kebab (gdyby nie emigranci - nie byloby tu co jesc). Potem idzmy na plaze. Nie jest zbyt urokliwa. Po zachodzie slonca ruszamy w droge powrotna.
Wieczorem siedzimy dlugo na internecie gdyz jest to pierwsze miejsce gdzie mozemy wrzucic kilka zdjec na bloga.
Jutro poplyniemy na wieloryby!
wszystkie zdjęcia: HERVEY BAY.