Za chwile lecimy do Sydney, bagaze odprawione. Za nami krotka noc- 5 godzin, a przed nami dlugi lot.
Niewiele brakowalo a spoznilibysmy sie na lot. Nie wzielismy poprawki do bramki wyjsciowej jedzie sie jeszcze pociagiem...
W samolocie poznajemy naszego pierwszego australijeskiego kolege. Ma na imie Danilo, siedzi obok nas, wraca z wakacji we Wloszech. Jest z pochodzenia Filipinczykiem. Pracuje w australijskiej filii Johnson&Johnson. Wg niego Australia to nuda i dziura zabita dechami. Bulgaria - to dopiero egzotyka! :-) Widze ze Baltyk zlewa mu sie z Morzem Czarnym, pyta np: ile sie plynie z Warny do Polski. Ale wybaczam mu to gdyz moja wiedza o Filipnach jest jeszcze mniejsza. Wymieniamy sie numerami telefonow i emailami. Danilo mieszka w Sydney i mowi ze w razie problemow koniecznie mam do niego dzwonic. Umawiamy sie ze jesli przez jakis przypadek zostaniemy w Sydney do weekendu to koniecznie umowimy sie na lunch. Jesli wszyscy australijczycy sa tacy to naprawde ciesze sie ze tam lece.
Gdy ladujemy w Sydney jest juz ciemno. Busem (10A$/osoba) dojezdzamy do hostelu ktory zarezerwowalismy jeszcze z Polski. Wreszcie mamy duzy pokoj!