Budzimy się w samochodzie o świcie skostniali z zimna. Można zwariować przez te tutejsze skoki temperatury.
Po śniadaniu wklepuję w GPSa nazwę miasteczka Thredbo z którego prowadzi szlak na górę Kościuszki. Trasa którą otrzymuję wygląda jak wielkie U i liczy sobie kilkaset kilometrów. A na mapie w prostej linii odległość wynosi zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Alternatywnej trasy brak!
Przy wyjeździe postanawiam skonsultować drogę z poznanym wczoraj menedżerem kempingu. Rozkładam przed nim swoją papierową mapę i pytam o najlepszą drogę do miejsca z którego można wyruszyć na szczyt Kościuszki.
- Koziewko - poprawia mnie uprzejmiej menedżer.
Zauważam, że facet nie potrafi nawet zlokalizować miejsca na mapie w którym obecnie się znajdujemy (i w którym on pracuje, w branży turystycznej!). Szuka w zupełnie innej części kontynentu! Już jakiś czas temu zorientowaliśmy się, że gamoniowatość wielu Australijczyków znacznie przekracza polskie normy.
W końcu menedżer macha ręką, podchodzi do swojego komputera w recepecji i wklepuje nazwę Bright i Thredbo. Na ekranie wyświetla się trasa, która wygląda identycznie jak moje U wyznaczone przez GPS. Zadowolony z siebie menedżer mówi, że to jest z pewnością najlepsza i najszybsza trasa na górę... Koziewko. No cóż, dziekujemy, żegnamy się i wyruszamy w drogę. W następnym miasteczku odnajdujemy biuro informacji turystycznej i tam znacznie bardziej poinformowani pracownicy dają nam mapkę z zaznaczoną trasą do Thrdbo. Niestety cały czas jest to tasa dookoła, czyli nasze U.
Jazda zajmuje nam jeszcze 4h. Droga wije się karkołomnymi serpentynami. Dobrze, że opanowaliśmy wczoraj sztukę hamowania silnikiem bo tych zjazdów nie wytrzymałby żaden układ hamulcowy. Niewyspanie i ogromna koncentracja jakie wymaga prowadzenie samochodu sprawiają, że gdy dojeżdżamy do celu, jesteśmy wykończeni. Jest wczesne popłudnie ale zdobycie Góry Kościuszki przekładamy na jutro.
ThredboMiasteczko jest stylizowane na stacje narciarskie jakie można spotkac we Francji. Wszystko jest tutaj tak zorganizowane aby jak najbardziej uprzyjemnić życie narciarzom. O tej porze roku praktycznie nikt tu nie mieszka. Zresztą nawet w zimie nie ma żadnej gwarancji, że spadnie tu śnieg.
Robimy zakupy w jedynym czynnym sklepie i zatrzymujemy się w schronisku YHA. Z wolnymi miejscami nie mamy tym razem żadnych problemów. Recepcjoniska uśmiecha się przyjaźnie. To jedno z niewielu miejsc w Australii w którym Polak-turysta nie należy do rzadkości. Góra nazwana imieniem naszego bohatera narodowego działa jak magnes.
W kuchni spotykamy parę z Warszawy! Jesteśmy w szoku: ci ludzie zabrali ze sobą kilkumiesięczne niemowlę! I właśnie zeszli ze szczytu! Oni żyją podróżowaniem - byli w Indiach, Chinach i na Kilimandżaro. Przy nich jesteśmy domatorami. Ale zabieranie niemowlaka w taką podróż to jak dla nas lekkie przegięcie. Chociaż trzeba przynać, że mieli wszystko bardzo dobrze zorganizowane.
Kładziemy się wcześnie i następnego dnia wychodzimy w góry.
Mt. KosciuszkoDolny odcinek trasy można pokonać wyciągiem krzesełkowym. Wiemy, że szlak jest łatwy i żeby go sobie chociaż trochę utrudnić rozważamy wchodzenie na piechotę z samego dołu. Ale niepewna deszczowa pogoda i fakt, że wieczorem chcemy być już w Canberze, sprawiają, iż kupujemy bilet na wyciąg. Znudzony młody Australijczyk pomagający turystom zajęcie miejsca na krzesełku pyta czy idziemy na szczyt Koziewko.
- Kościuszko, nie Koziewko - odpowiadamy
- A! Polacy! - ożywia się Australijczyk i zaczyna ćwiczyć wymowę trudnego słowa. Niestety gdy oddalamy się krzesełkiem, słyszymy, że idzie mu coraz gorzej i Kościuszko coraz bardziej przechodzi w Koziewko :-)
Od górnej stacji idziemy już na piechotę. Szlak wyłozony jest metalowymi kratami po których idzie się bardzo wygodnie. Bez większych problemów można by tu wjechać na rowerze. Okoliczne góry przestały przypominać Bieszczady. Może nie są to prawdziwe Alpy ani nawet Tatry Wysokie ale z pewnością ten typ krajobrazu można określić jako alpejski.
W połowie drogi zaczyna padać deszcz. Na szczycie mamy już prawdziwy grad.
Góra Kościuszki nie wygląda zbyt imponująco. Przypomina kopiec i własnie z Kopcem Kościuszki w Krakowie skojarzyła się Pawłowi Edmundowi Strzeleckiemu który zdobył ją w 1840r. Zdobycie szczytu przez Polaka nie budzi respektu, w przieciwieństwie do tego jak on w ogóle odnalazł ten szczyt?! Przeciez my od wybrzeża jechalismy tu 2 dni, samochodem po asfalcie. W czasach Strzeleckiego dotarcie w to miejsce na piechotę/konno musiało zająć tygodnie! I jak udało mu się określić, że ten własnie niepozorny szczyt jest najwyższy w całej Australii??
Czy to się w ogóle liczy do Korony Ziemi?? ;-)
Na pustym szczycie robimy sobie zdjęcia i zaczynamy schodzić. Jesteśmy przemoczeni. W schronisku przy wyciągu barman z wypiekami na twarzy wpatruje się w telewizor. No tak, my tu sobie chodzimy po górach a cała Australia ogląda gonitwę Melbourne Cup. Zjeżdżamy wyciągiem do Therdbo, na pustym parkingu przebieramy się w suche rzeczy i ruszamy w kierunku Canbery. Podczas przejazdu przez puste Thredbo mam wrażenie, że coś jest nie tak. Dopiero przy wyjeździe z miasteczka uświadamiam sobie prze przejchałem je całe po prawej stronie jezdni! Cholera! Muszę się skoncentrować!
wszystkie zdjęcia: ALPY AUSTRALIJSKIE.