Geoblog.pl    chmiel    Podróże    Australia    Straszymy pingwiny
Zwiń mapę
2006
04
lis

Straszymy pingwiny

 
Australia
Australia, Phillip Island
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 26496 km
 
Następnym punktem do którego chcemy dojechać to wyspa Philip Island. Odbywa się na niej jedno z najsłynniejszych widowisk w całej Australii - tzw. Parada Pingwinów.
Wyjeżdżając z Melbourne przjeżdżamy przez całe miasto. Jest sobota ale ruch i tak spory. Stoimy w korkach. Omijamy podziemne autostrady - chcemy jeszcze popatrzeć na miasto.
Na ulicach daje się wyczuć odświętny nastrój. Wiele kobiet ubranych jest w suknie z minionych epok, ozdobione barwnymi piórami i całą masą biżuterii. To Melbourne Cup! Największe święto Australii, którego charakter wiele mówi o tutejszych ludziach. Melbourne Cup to wyścigi konne! W całej Wiktorii to dzień wolny od pracy a w pozostałych stanach wszyscy biorą sobie urlop. To tak jakby naszym najważniejszym świętem narodowym nie był Dzień Niepodległości, z całym swoim patetycznym obrządkiem, ale dajmy na to skoki Małysza. I Australijczycy naprawdę żyją tym świętem. Gonitwa będzie dopiero we wtorek (jest sobota) a już połowa przechodniów przebrała się w galowe stroje.
Jakoś udaje nam się wyjechać z miasta i po ok. 150km (czyli wg tutejszych standardów tuż pod miastem) dojeżdżamy do miejscowości... San Remo. Znajduje się tutaj most łączący pobliską Philip Island z kontynentem. Wyspa nie jest duża - ma kilkadziesiąt kilometrów długości i kilka szerokości. Zjeżdżamy ją całą w poszukiwaniu noclegu. Bezkutecznie. Zpobiegawczy Australijczycy wszystko sobie pozajmowali - we wtorek Melbourne Cup więc właśnie zaczął się długi weekend.
Musimy skorzystać z pomocy biura informacji turystycznej. Znajdują nam wolne miejsce w motelu See View za 85A$/noc. Zdzierstwo ale nie mamy wyboru.

Parada Pingwinów
O Paradzie Pingwinów można się dowiedzieć z każdego przewodnika po Australii i z każdej ulotki których niezliczona ilość leży w biurach informacji turystycznej całego kraju. Małe pingwinki dokładnie o zachodzie słońca, tak by ukryć się w mroku przed drapieżnikami, wychodzą z morza i maszerują swoich nor na wydmach. Atrakcja podobno przednia.
Pod wieczór parkujemy swój samochód na gigantycznym zatłoczonym parkingu. Razem z tłumem ludzi przechodzimy umieszczonymi w powietrzu kładkami do miejsc z których mamy obserwować pingwiny. Niesamowite co tu się dzieje. Morze i plaże oświetlają specjalne reflektory, ludzie zajadają się smakołykami i popkornem. Dzieci krzyczą, Japończycy błyskają fleszami pomimo zakazów.
Kaktus mi na ręce wyrośnie jeśli jakieś dzikie zwierzę zechce wyjść z morza w ten dziki tłum ludzi. No chyba że krokodyl ale to nie ta strefa klimatyczna.
Ale jestem w błędzie. Kilka stad pingwinów rzeczywiście się pojawia. Są przerażone, chociaż najbardziej boją się mew które tak licznie krążą nad ludźmi licząc na darmowy popcorn. Pingwiny niezdarnie przedzierają się w stronę wydm. Po drodze popychają się i depczą. Widownia rechocze radośnie.
Naprawdę nie rozumiem jak to się stało, że pingwiny nie opuściły jeszcze tego miejsca pokazując kuper organizatorom Parady Pingwinów.
W budynku z fastfoodami i pamiątkami przez który każdy musi obowiązkowo przejść, można sobie oficjalnie zrobić zdjęcie z pingwinami. Ale nie jest to zwykłe zdjęcie! Znajduje się tutaj całe studio blueboxowe którego pozazdrościć by mogło nie jedno studio telewizyjne w Warszawie. Można wkluczować klienta w dowolne tło, za lub przed pingwinami (a dlaczego nie dostawić od razu Św. Mikołaja, Yeti i Kubusia Puchatka??)
Ostatnia atrakcja to obowiązkowe sprawdzenie czy pingwinek nie schował się pod naszym samochodem (wiele ginie w ten sposób)...
Parada Pingwinów to straszna kicha! Chyba najbardziej skomercjalizowana atrakcja na jaką daliśmy się nabrać w Australii. Dziki tłum ludzi ogląda biedne dzikie zwierzęta.

Ciemną nocą zajeżdżamy do naszego motelu. Noc jest w miarę ciepła i bardzo cicha. W telewizji oglądamy serial kryminalny w którym dyżurny detektyw rozwiązuje sprawę kryminalną prostytutek z Polski! Grają Polskie aktorki, których czystą polszczyznę słuchamy z przyjemnością pomimo negatwynego wizerunku naszego kraju jaki kreują. Po filmie są wiadomości po Polsku! I to jakie! Rozpadają się koalicje, zmieniają się ministrowie, Rosjanie zakręcają kurki. W australijskich wiadomościach newsem dnia jest kot którego strażacy ściągnęli z drzewa w Sydney i pożar buszu koło Perth. Pod koniec wiadomości wyświetlana jest plansza z informacją o terminach nadawania audycji radiowych w języku polskim. Spróbujemy ją złapać naszym samochodowym radiem.
Po raz pierwszy od wielu dni śpi nam się wybornie.

Seal Rock
Rano pakujemy się i postanawiamy zobaczyć jeszcze największe w Australii stada fok które przesiadują na skałach mieszczących się na samym końcu wyspy. Niestety foki są poza zasięgiem wzroku (widać je dopiero na zdjęciach które zrobiliśmy przez teleobiektyw). Ale miejsce jest wspaniałe! Zielone zbocza, białe mewy i biała piana wzburzonego turkusowego morza. Natura pokazuje tutaj swoje piękno i potęgę.
Tak nam się podoba to miejsce, że spędzamy tu jeszcze ponad godzinę.
A potem ruszamy w długą drogę w stronę Alp Australijskich.

wszystkie zdjęcia: PHILLIP ISLAND.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
chmiel
Ania i Artur Chmiel
zwiedził 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 52 wpisy52 51 komentarzy51 268 zdjęć268 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
08.07.2005 - 15.07.2005
 
 
30.09.2006 - 11.11.2006