Śpimy długo.
Potem jemy śniadanie i wychodzimy ze schroniska. Tramwajem jedziemy do centrum a właściwie wyskakujemy trochę wcześniej - na przystanku przy Victoria Central Market. Te ogromne bazary, które znajdują sie w każdym wielkim mieście Australii, są zawsze bardzo ciekawe. Można kupić pyszne jedzenie, owoce morza, świeże pieczywo. Kupujemy owoce, całą torbę gotowanych krewetek i świeżutką ciabatę. Poza częścią spożywczą jest część z pamiątkami i całą masą innych rzeczy. Tutaj panują klimaty jak na Stadionie XX-lecia. Nawet rosyjski słychać! Ale ceny pamiątkowych gadżetów są bardzo atrakcyjne.
Znowu wsiadamy w tramwaj i jedziemy do nadmorskiej dzielnicy St. Kilda. Pogoda jest arktyczna. Czyste niebo, słońce i... przeszywające zimno. Ale oddycha się fantastycznie! Na rozległej zatoce kołyszą się zacumowane jachty.
Siadamy w przybrzeżnej knajpce i zamawiamy po kieliszku wina. Z krewetkami smakuje wybornie.
Potem spacerujemy po molo. Zrobiło się cieplej więc trochę można się poopalać. Wyjątkowo leniwy dzień!
Gdy tak sobie leżymy wywiązuje się rozmowa z dwoma starymi Grekami którzy rozłożyli się obok nas. Jesteśmy zaskoczeni gdy pytają czy to prawda, że w Polsce przechodzącego księdza trzeba pocałować w rękę! Potem jest coraz ciekawiej. Dowiadujemy się, że II Wojnę Światową wywołali Żydzi (przeciwko Żydom?!). Obecna bieda Australii to też syjonistyczny spisek (jaka bieda?!). A na koniec ten bardziej nawiedzony z Greków przedstawia nam swoją wizję historii świata. Wszystkie nieszczęścia, od wojen napoleońskich po komunizm to sprawka Żydów. Dowiadujemy się również, że my Słowianie nie mamy żadnego wkładu w dorobek ludzkości, w przeciwieństwie do nich - Greków.
Dziadki zaczynają nas wkurzać więc żegnamy się i odchodzimy. Zadziwiające, elektorat Giertychów dopadł nas w Australii!
Potem zjadamy pyszne sushi i ustawiamy się w kolejce do prania w naszym przepełnionym schronisku.
wszystkie zdjęcia: MELBOURNE.